wtorek, 19 czerwca 2012

Tenshi akuma no haikei cz.1 by Madoka Mitzusaka


Postacie:

Ciel Phantomhive<klik>
Sebastian Michaelies.<klik>
Kaname Kura.<kilk>
Akatsuki Kain.<klik>
Aidou Hanabusa.<klik>
Rima Touya.<klik>
Ruka Souen.<klik>
Zero Kiryuu.<klik>
Yuuki Kuran.<klik>
Ikuto Tsukiyomi.<klik>
Mafuyu Chizuru<klik>
Akaba Chizuru[główna bohaterka] <klik>
Shiki Senri.<klik>
Rido Kuran.<klik>

Tengoku no watashi noyakusoku no bubun wa dokodesu ka?

,,Dlaczego słońce wstaje? Jego ukazanie się powoduje w moim sercu ból. Ból ,którego nie da się od tak opisać. Czemu tak jest? Czemu za każdym razem kiedy patrze na wschód słońca czuje kłucie w sercu? Za  każdym razem kiedy patrze na nowy dzień, dzień nic dla mnie znaczący. Noc jest o wiele ciekawsza. Gwiazdy, księżyc ,niezbadane odgłosy z zewnątrz to jest o wiele ciekawsze od wchodzącego słońca nad nami. To czemu ludzie tak podziwiają wschód? Kiedy jest noc odgradzają się od ciemności światłem. Przez to wszystko staje się straszne. Gdyby pozostali w ciemnościach cienie by ich zaakceptowały, tak są ich wrogami. Wole mieć sprzymierzeńców niż wrogów.'' 

Wiatr na dworze hulał. Gałęzie drzew falowały jak maszty tysiąca statków. Słońce nieśmiałe skrywało się za swoimi przyjacielskimi chmurami. One je bez zastanowienia przykrywały jak dobrzy starzy przyjaciele znający się od wieków. Akaba nie spała swoim łóżku ,ale znów w bibliotece. Ogień już dawno przygasł ,jej czarne włosy leżały swobodnie na ciele. Palce trzymane w książce służyły jako zakładka. Postać przypominająca czarnego kota ,który zwiną się w kłębek przed mrozem i niebezpieczeństwem.
-Aka-chan wstawaj leniuchu!- Zawołał znajomy głos. Tak to głos od człowieka ,który szukał całą noc swojej zguby kiedy to na dworze wiatr razem z deszczem tańczył. Człowiek ,który kocha i nakarmi a i czasami pogłaszcze za uchem swojego pupila.Tak to na pewno musiała być Mafuyumi. Jej barwny głos wypełniał całą bibliotekę.
-Znów zasnęłam w bibliotece?- Zapytała Akaba wstając z podłogi ,aby powitać nowy dzień, dzień nic dla niej znaczący.
- A no..Znów. Aka-chan masz jakiś problem?
-Znów..-Szepnęła dziewczyna raczej do siebie ,niż do swojego towarzysza- Problem....Co?! Jaki problem?!Żadnego problemu nie mam! Z kąt ci to przyszło namyśl Myafu-chan?.
-Nie...Tylko taka głupia myśl przyszła mi na myśl. No dobra wstawaj! Mama nie może ciebie przyłapać, znów będzie krzyczeć a tego chyba nie chcesz?
-Masz rację....A Myafu-chan zaznacz stronę na ,której skończyłam. Szczerze nie pamiętam kiedy zasnęłam. Miałam nadzieje popatrzeć jeszcze jak kominek przygasza...Pech.-Po tych słowach dziewczyna jak kot po cichu zakradła się do swojego pokoju i położyła się do łóżka.,, Mama przychodzi o 9.15 mnie budzić. Dobra..Mam jakieś hmm...10 minut. Ok...'' Akaba udawała tylko ,że śpi kiedy jej mama weszła i obudziła ją . Sama nie miała najlepszego humoru. W jej oczach, niebieskich jak morze po burzy widniał smutek. Kto by przypuszczał ,że ma on uzasadnienie? Za oknem świeciło słońce od czasu do czasu wiatr kołysał liście do popołudniowej drzemki. Myafumi znudzona 'czytaniem bezsensownych książek' przez jej siostrę wyciągnęła ją na podwórze. Duży, zielony ogród toną od nadmiaru kwiatów ,które wiły się po całym obszarze. Myafumi ubrana w kremową sukienkę przepasaną białym jak lilia pasem i kokardką różową umiejscowioną na włosach a dokładniej za grzywką. Akaba w ciemnoniebieskiej sukni o niezliczonej ilości falbanek a cały strój dopełnił czarny krzyż wysadzany czarnymi diamentami leżący na jej mlecznej szyi.
-Aka-chan wyglądasz dziwnie na pewno nic ci nie jest?-Zaniepokoiła się Myafumi- To odczucie towarzyszyło jej już od rana ,ale ignorowała je.
-Niezupełnie...
-A możesz bardziej rozwinąć swoją odpowiedź ,bo kompletnie nic nie rozumiem. 
-Czuję..Czuję ,że nadchodzą czarne chmury dla naszego skrawku nieba. 
-Ty zawsze mówisz tymi swoimi słowami. Kompletnie nic nie rozumiem. Dobra koniec o wróżeniu przyszłości chodź do domu ,bo zaczyna się ściemniać.-Myafumi miała rację. Słońce ustąpiło miejsca księżycowi. Jego promienie już dawno zniknęły a noc zaczęła pochłaniać cały 'skrawek nieba'. Gdy zapadł wieczór Myafumi siedziała w bawialni. Było to jej ulubione miejsce do spędzania  jesiennych wieczorów, rodzice siedzieli koło niej rozmawiając o różnych sprawach.Akaba jak na nią przystało była w bibliotece pochłaniała książkę za książką, ale to nie było zwykłe 'pochłanianie'. Był to strach przed czymś nieznanym, odreagowanie dziwnego uczucia ,które za nic nie chciało wyjść z jej umysłu. 
Koło północy czarne chmury okryły 'skrawek nieba'. Do posiadłości Chizuru przybył niezapowiedziany gość. Był to chłopak tylko z jednym celem. Przypomnienie o tym co ma się spełnić, o tym co jest nieuniknione i trzeba się tego trzymać.Gdy tajemniczy chłopak wszedł do salonu rodzice dziewczyn przestraszyli się. Matka stłukła swoją filiżankę gdzie kila sekund wcześniej piła uśmiechnięta herbatę. Ojciec z zatroskaniem  wstał i powitał gościa ,zaprowadził go do swojego gabinetu.
-Matulu kto to jest?-Spytała zaciekawiona córka nie często odwiedzano ich a szczególnie o tej porze. 
-Myafumi proszę ciebie idź do Akaby. Jutro...jutro się wszystkiego dowiecie. A teraz idź- Blondynka zrobiła to co jej kazano. Bez najmniejszego namysłu skierowała się do ciemnej biblioteki. Otwierając drzwi starała się jak najciszej a ,żeby nie przeszkodzić swojej siostrze w czytaniu. Bardzo lubiła patrzeć na tą dziwną istotę ,która zamyśleniu czytała stronice lektury. Jej czarne włosy błyszczały w świetle iskierek a oczy płonęły z zaciekawienia. Po kilkunastu minutach istota przerwała.
-Myafu-chan co ty tu robisz? Przecież nie lubisz siedzieć w bibliotece...Zawsze jesteś w bawialni.Coś się stało?
-No właściwie to tak...Przyjechał do nas tajemniczy gość. W ogóle nikt się go nie spodziewał nawet rodzice są zaszokowani. Jestem ciekawa co go tu sprowadza o tak późnej porze, musi to być na pewno coś ważnego. I nie ,nie widziałam go. Tata wyszedł do niego i zaprowadził do gabinetu a mama kazała iść do ciebie. Jestem zła....Mogła przynajmniej powiedzieć kto to a nie ''-Myafumi proszę ciebie idź do Akaby. Jutro...jutro się wszystkiego dowiecie. A teraz idź'' czuję się jak dziecko.
-Więc jutro nam powie kto to?
-Na to wychodzi
-Nie ma potrzeby do obaw. Jutro się dowiemy kto to a teraz chodź spać jest już po pierwszej w nocy a nie mam ochoty spędzić kolejnej nocy pod rząd w bibliotece co to ,to nie!
-Co ty mówisz?!-Krzyknęła nagle blondynka do istoty- Nie rozumiesz? I w ogóle jak możesz mówić to tak beztrosko'' -Nie ma potrzeby do obaw. Jutro się dowiemy kto to...'' Ktoś w środku nocy odwiedził nas mama  stłukła filiżankę , tata stał jak słup a ty chcesz po prostu spać?! Ty się na pewno dobrze czujesz?
-Na pewno lepiej ,niż na to wyglądam-Odrzekła szorstko dziewczyna do swojej siostry. Nie lubiła jak ktoś podnosił na nią głos na dodatek bez żadnego powodu- Jeżeli masz lepszy na spędzenie bezsennej nocy do  słucham.
-Wiesz myślałam nad....Nad tym ,żeby...Żeby podsłuchać ich rozmowę-Cała zarumieniona powiedziała te słowa. Sama Myafumi była zaskoczona swoim pomysłem ,ale nie miała nic lepszego do zaoferowania swojej siostrze-Co ....Co ty na to?
- Myślisz ,że to nic złego?
-Mam taką nadzieje.
Dziewczyny po namyśle poszły pod gabinet ojca. Za dużymi oknami czaiła się noc. Gwiazdy świeciły a pełnia była przepiękna. Wrony siedziały przytulone do siebie na starym drzewie. Lekki wiaterek kołysał liście ,żeby się nie zbudziły ze snu. 
-I...I co słyszysz? Aka-chan powiesz?-Pytała ciekawa Myafumi. Nie mogła znieść myśli ,że ona nic nie słyszy a jej siostra teraz słucha nowinek.- Halo!
-Ciszej....Uciekaj idą do drzwi...Myafumi szybciej!-Myafumi już nie dawała rady biec dalej. Zmęczenie dawało jej znaki ,że trzeba iść do łóżka ,ale ona nie miała zamiaru iść spać bez dowiedzenia się kto przyjechał do nich- I co? O czym rozmawiali? Kto to był?
-Rozmawiali coś o Akademii Cross...Chłopak ma na imię Kuran Kaname...Wszystko dobrze? Zbladłaś.
-Wiesz...Wiesz kim on jest?On...On jest bardzo szanowanym szlachcicem. Podobno jego rodzice umarli jak miał czternaście lat. Właściwie on mieszka w Akademii Cross...Może chce ,żebyśmy też tam uczęszczały...
-Nie ma mowy. Tu jest mi dobrze i nigdzie nie jadę.

sobota, 12 maja 2012

Naruto Fanfick By Access, part kolejny

   Przetarłem ręką bolącą głowę. Nadal stoję w kropce, a nikt nie chce mi pomóc w odbiciu Hinaty. Zawiodłem księcia, nie stawiłem się na nasze spotkanie. Mam nadzieję, iż książę wybaczy mi to, jednak nie jestem do końca pewien. Naruto był jedyną osobą, która podzielała moje obawy. Oczywiście jest też Staruszek Jiraya, ale on nie zrobi nic. Nie wiem, może nie brakuje mu jej małej, uśmiechniętej twarzyczki i milczącej mordki? Hinata często milczała, owszem, ale to właśnie dzięki naszemu milczeniu, zaprzyjaźniłem się z nią. To było kilka miesięcy po tym, jak mój pan przygarnął mnie. Oboje byliśmy wyrzutkami zagubionymi w tym, pełnym zasad i obowiązków, świecie. Zaczęliśmy przesiadywać razem, by nie spędzać całego wolnego czasu samotnie. Przeważnie towarzyszyła nam cisza. Teraz brakuje mi jej milczenia.
  Spojrzałem przelotnie na małe okno. Był już wschód słońca, powinienem być już przy moim panu i pomagać mu. Miałem dziś przecież tyle do zrobienia... Gdybym był na tyle asertywny, by sprzeciwić się, może to wszystko potoczyłoby się inaczej?
   Nagle usłyszałem pukanie do spróchniałych drzwi do mojego malutkiego pokoju.
- P-Proszę - powiedziałem lekko zaskoczony faktem przybycia jakiegokolwiek gościa. Zazwyczaj nie miewam gości. Gdy drewniana płyta udająca drzwi, otworzyła się, zobaczyłem pękną, brązowowłosą kobietę, którą spotkałem wczorajszego dnia. Ta kobieta jest bardzo miła, jednak chyba ma nie równo poukładane w głowie. Powiedziała mi, że walczyłem z jednym z tych cieniostworów i wygrałem. Jest to na tyle nieprawdopodobne, że aż niemożliwe.
- Witaj - przywitała się, uśmiechając delikatnie.
- Witam - odpowiedziałem sucho, wstając z ziemi i zaścielając koc. - Co cię tu sprowadza, pani?
- Musimy porozmawiać. - Powiedziała, zamykając drzwi. 
- Nie mamy o czym, pani. A teraz przepraszam, ale jestem już spóźniony... - powiedziałem, podchodząc do niej i odsuwając delikatnie. Gdy ręką sięgnąłem w stronę drzwi, błysnęło, a moje ręka bolała mnie niemiłosiernie. Szybko zabrałem ją od drewna. 
- Cholera - prychnąłem, machając dłonią. Pojawiły się na niej słabe ślady poparzenia. 
- Powiedziałam, że musimy porozmawiać, Sasuke. 
- To ty, pani? - Zdziwiłem się, spoglądając na nią. Uśmiechnięta zazwyczaj kobieta, miała poważny i surowy wyraz twarzy. Opuściła rękę. - Pani... Naprawdę jesteś...Uczonym? - Zapytałem. Kiwnęła głową, potwierdzając moje słowa. Natychmiast padłem na kolana. 
- Wybacz mi, pani! 
- Sasuke, wstań - powiedziała surowo. Wstałem jednak nie śmiałem spojrzeć na jej twarz.  Taki wstyd, jak mogłem nie poznać! Przecież to było oczywiste, a jednak nie chciałem uwierzyć, że to może być to. - Musimy porozmawiać - powtórzyła.
- Oczywiście, pani.
- Nie jestem twoją panią, chłopcze - westchnęła jakby ze zrezygnowaniem. - Mam ledwo piętnaście wiosen. 
- Piętnaście? 
- Owszem. Z tego, co dowiedziałam się na twój temat, Sasuke, jesteś ode mnie starszy o rok. 
- Jednak nie wiem, co to ma do rzeczy - powiedziałem cicho.
- Otóż to, że gdy byłam malutką dziewuszką, stwierdzono u mnie duży pokład energii duchowej. Wysłano mnie do klasztoru. Edukację tam skończyłam dwa lata temu, specjalizuję się w magii ognia. Wstąpiłam do kręgu uczonych w tym zamku, i w ten sposób z marnej córki chłopa, stałam się kimś ważnym dla całego kraju. Nie wyrzekłam się jednak swoich korzeni, staram się polepszyć sytuację mojej rodziny.
- Nie rozumiem, pani, czemu mi o tym mówisz.
- Mówię ci o tym, ponieważ rzeczywiście pokonałeś wysłannika Cienia gołym mieczem. Całą noc zastanawiałam się nad tym. Może ryzykuję, ale ja osobiście uważam, że posiadasz ogromną energię duchową. Czy wokół ciebie dzieją się różne dziwne rzeczy, zjawiska?
- Nie, pani - powiedziałem.
- Nic? Nie masz żadnych umiejętności wrodzonych, tylko nabyte?
- Ja... Umiem czytać, pisać, podobno dobrze walczę. To tyle - powiedziałem szybko. Chodziło mi tylko o to, by ta kobieta odczepiła się ode mnie. ta jednak klasnęła w dłonie.
- Wiedziałam. Masz wrodzonymi umiejętności, które powinny być nabyte, to znaczy, że coś w tobie jest. Musimy tylko dowiedzieć się, co to jest. 
- Pani, nie...
- Nie mów do mnie 'pani'. Nie jestem i nigdy nie byłam twoją panią. Mów mi po imieniu...
- Pani, nie mogę. To oznaczałoby brak szacunku do pani osoby.
- Jak i również to, że zgodziłam się na to. Traktuję cię jak równego sobie, czy to źle?
- Nie, pa... - nie dane mi było skończyć, ponieważ poczułem ogromny ból głowy. Szybko strąciłem gorącą dłoń kobiety ze swojego czoła. 
- Jestem TenTen. Miło mi cię poznać - powiedziała, uśmiechając się. - Czy coś się stanie, gdy opuścisz służbę dzisiejszego dnia?
- Mój pan chyba nie byłby zadowolony.
- Kto jest twoim panem?
- Orochimaru.
- Sasuke... Myślę, że pozwoli. Muszę z nim tylko porozmawiać. Poczekaj tu, zaraz wrócę - powiedziała, a następnie ja burza wybiegła z mojego pokoju. Usiadłam na kocu, nogi rozłożyłem na podłodze. Skoro uczony chce dowiedzieć się czegoś o mnie, znaczy, że 'coś' we mnie jest. Może uda mi się uratować Hinatę, gdy przekonam uczonych o ratunku? To jest może moja szansa, którą zesłano mi z nieba?




  Gdy TenTen nie wracała długo, wyszedłem z mojego pokoju i ruszyłem w stronę stajni. Musiałem umyć dziś klacz mojego pana, a potem jeszcze zanieść jego przesyłkę do sołtysa podzamkowej wioski.
  Dotknąłem ręką delikatnej głowy ciemnej klaczy. Parsknęła ufnie. Wyjąłem szczotkę z kufra stojącego w pobliżu, i zacząłem czesać delikatną sierść. Nagle usłyszałem znajomy głos.
  Szybko rzuciłem szczotkę o podłogę i wybiegłem ze stajni. Rozejrzałem się dookoła, szukając dziewczyny w okolicy. Nie dane było mi ją znaleźć. Przekląłem głośno. Nie wiadomo skąd, podbiegła do mnie TenTen.
- Co się stało? - Zapytałem, gdy uczepiła się mego ramienia.
- N-Nic takiego, po prostu...Twój pan zgodził się na próbę...
- Jaką próbę? - zapytałem, łapiąc ją za ramiona. Odsunąłem ją od siebie lekko, a następnie spojrzałem w jej głębokie oczy. Była lekko rozkojarzona, trzęsła się. Jej pełne wargi drgały lekko.- Hmm?
- No wiesz - powiedziała, wzdychając. Odsunęła się ode mnie, a moje ręce bezwładnie opadły z jej ramion. TenTen uśmiechnęła się nagle. - No chodzi mi o tę energię duchową, którą masz w sobie!
- Ale co planujesz, pani? 
- Chcę sprawdzić, co w tobie jest. Udało ci się coś, co jest praktycznie niemożliwe. Chcę sprawdzić cię, być może dołączysz do nas i będziesz mógł się dokształcić. A wtedy uratowanie twojej przyjaciółki będzie prostsze. 
- Więc mam marnować czas na naukę, która może nie mieć sensu, chociaż w tym samym czasie mogę iść szukać Hinaty? - Warknąłem.
- A może nauka będzie miała sens i będziesz wiedział jak skutecznie walczyć z Cieniem! 
- Nie chcę tego słuchać. Wybacz - powiedziałem sucho, odwracając się. Czułem narastającą we mnie wściekłość, musiałem coś zrobić. Ogarniająca mnie frustracja była nie do zniesienia. Nie mam zamiaru grać królika doświadczalnego. Nie pamiętam walki z cieniostworem, więc co mi da sposób? I tak nie otrzymam pomocy od królowej. Straciłem Hinatę, to jest pewne. Nie opłaca mi się nawet walczyć, ponieważ to już jest bezcelowe. Ona pewnie i tak już umarła. 
   Ona, ta skromna, nieśmiała, miła dziewczyna. Czemu nie byłem na jej miejscu? Czemu to ona zginęła, a nie ja?
- Sasuke - usłyszałem za sobą. Odwróciłem się i spojrzałem na stajnię. W oddali stała TenTen. Przyodziana w białą, zwiewną szatę, wyglądała pięknie. Ale to nie ona mnie wołała. To nie do niej należał ten głos. 
- Sasuke! - Ponownie rozejrzałem się dookoła. Czyżby coś wstąpiło we mnie? To nie jest normalne, kiedy słyszę głosy, które nie należą do nikogo. Czyżby TenTen miała rację i coś we mnie jest? Chyba powinienem zawrócić i przeprosić ją...
- Sasuke, do cholery jasnej! - Usłyszałem za sobą. Odwróciłem się po raz kolejny, i nagle wstąpił we mnie strach. Kogo zobaczę? Co ten ktoś ode mnie chce? No i czy powinienem się bać?
- Naruto?
- No w końcu - blondyn uśmiechnął się do mnie. A ja stanąłem jak wryty, nie wierząc w moje uprzednie myśli. Chyba za bardzo się przejmuję sobą...
- Książę - powiedziałem cicho, kłaniając się. - Przepraszam za nie stawienie się na naszym wczorajszym, umówionym spotkaniu.
   Naruto zaśmiał się pod nosem. Opuściłem nisko głowę, czując wstyd. Poczułem, że kładzie dłoń na mojej głowie.
- Sasuke, nie masz za co przepraszać. Wyprostuj się.
- Ale... - Wyprostowałem się. - Nie było mnie wczoraj...
- Jedna z naszych uczonych wyjaśniła mi, co się stało. Najważniejsze jest, że nic ci nie jest.
- Książę...
- Sasuke, jest tak - Mina księcia spochmurniała. - Moja matka twierdzi, że Hinata nie jest ważna, i że póki te stwory nie pojawią się ponownie, mamy to zignorować.
- Ale te stwory pojawiły się ponownie - powiedziałem, nie do końca pewny swoich słów.
- Wiem, poinformowałem ją o tym. Mimo to, mimo śmierci tych ludzi i mimo twojego uczynku, za który jestem ci dozgonnie wdzięczny, moja matka nie chce mieć z tym nic wspólnego.
   Opuściłem głowę. Wiedziałem, że tak będzie, jednak nie sądziłem, że to będzie tak boleć. Hinata. Już nigdy jej nie zobaczę? Czemu to tak boli? Strata kogoś bliskiego? Straciłem w życiu wszystkie ważne dla mnie osoby, prócz Naruto. Jednak jeżeli nadal będzie się działo to, co się dzieje, niebawem stracę i jego. Jakże urozmaicone życie.
- Dziękuję, książę - powiedziałem. - Doceniam twą pomoc.
- Ale to nie to, co chciałem ci przekazać, Sasuke. Chodzi mi o to, że to moja matka nie chce ci pomóc. Ja chcę. Wiesz o tym.
- Wiem.
- Więc powołamy własną akcję ratunkową, Sasuke. Nie pozwolę na to, by coś stało się Hinacie.
- Ale, książę, narazisz się królowej, mieszając się w to.
- Sasuke. Mów mi po imieniu. I nie bój się. Dla naszej przyjaźni, mogę się nawet zrzec tronu.

    
               





  Jej brązowe oczy bacznie badały każdy szczegół mojej twarzy. Zmarszczyła brwi i wydęła usta, a ja miałem ogromną ochotę na roześmianie się. Powstrzymałem się, gdy dotknęła ręką mojego ramienia.
- Cieszę się - powiedziała w końcu, uśmiechając się delikatnie. Odgarnąłem grzywkę z czoła, odwzajemniając jej blady uśmiech. Otaczający nas mrok był jedynym świadkiem. Położyła głowę na moim ramieniu.
- Pamiętaj, żeby, nie ważne co, iść dalej do przodu.
- Zapamiętam to. I dziękuję. - Powiedziałem cicho. - Dziękuję, że dałaś mi szansę mimo mojego uczynku.
- Sasuke, przestań. Musisz po prostu przejść tę próbę. Musisz tylko uważać. Ten las jest nocą niebezpieczny, a uczeni zastawili wiele pułapek. Niewielu osobom udaje się przejść na drugą stronę, i...
- TenTen, dziękuję - powiedziałem, pod wpływem impulsu przyciągając ją do siebie. Czułem ,przez pomarańczową szatę, jej spięte mięśnie. Odwzajemniła mój uścisk.
   Zawyła jedna z bestii. TenTen nagle odezwała się, odwracając głowę w stronę lasu.
- Sasuke, obiecaj mi coś - powiedziała, a jej twarz, oświetlona blaskiem księżyca, wpadającym przez otwartą bramę, była pochmurna.
- Co takiego?
- Wróć żywy z tej próby. Przejdź ją. Przeżyj - powiedziała. Uśmiechnąłem się, a następnie podniosłem jej wzrok na siebie.
- Obiecuję.- Powiedziałem, a następnie puściłem ją. Odwróciłem się do otwartej bramy i wyjąłem miecz z pochwy. Ostatni raz odwróciłem się w stronę dziewczyny, a następnie skoczyłem w gęsty, ciemny las. Pełen bestii i pułapek.
Cholera, w co ja się wpakowałem?


                               




   Zacisnąłem mocniej palący się kawałek drewna, nerwowo rozglądając się dookoła. Ryki dzikich bestii odbijały się echem w mojej głowie, a paniczny strach nie pozwalałam ruszyć do przodu. Brnąłem jednak dzielnie, wiedząc, jaki mam cel. Autentycznie teraz pragnę dość do końca tego chorego lasu i dostać się do Uczonych. To jest mój cel, i go osiągnę. Nie ważne jak. Będę się wspinał po trupach, byle tylko dotrzeć do nich. Zacisnąłem mocniej wargi, nie chcąc wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Cholernie bolała mnie noga, a z szerokiej rany leciała gęsta krew. Podejrzewam, że kilka z tych latających tu bestii jest wyczulona na zapach. O ile nie wszystkie. Muszę więc jak najszybciej dotrzeć do końca lasu. Albo przynajmniej zrobić sobie postój. Muszę się przespać, bo długo tak nie pociągnę. W ogóle zastanawiam się, czemu taki test musi odbywać się o zmroku? Przecież normalny człowiek nie da rady, to jest pewne. Jest tu zbyt wiele niebezpieczeństw. Pełno pułapek, w które wpadłem. I drugie tyle, w które jeszcze nie miałem okazji się złapać.  O ile nie więcej. 
   Cholera, świta. To oczywiste, że nikt o przeciętnych umiejętnościach nie przetrwałby tej nocy. Mnie się udało. Jednak mam bardzo mało czasu i ogromną odległość do pokonania. Mimo obrażeń, muszę ciągnąć dalej. Muszę. Dla Hinaty. Moja noga z każdym krokiem wydawała się cięższa, czasem łapał mnie skurcz. Zacisnąłem mocno wargi, wiedziałem, że niedługo osiągnę szczyt możliwości. I wtem...
   Usłyszałem ryk. Przeraźliwy ryk. Miałem wrażenie, że wszystkie inne bestie ucichły. Dookoła nastała cisza. Szaleńcza, psychopatyczna cisza. Dźwięk łamanej gałęzi, mój wzrok od razu powędrował w tamtym kierunku. 
   Czułem, że moje wargi poruszają się, jednak byłem zbyt przerażony, by usłyszeć słowa wypowiadane przez siebie. Zza kurtyny drzew wyłoniła się straszliwa bestia. 
   Czerwone oczy, zakrwawiony pysk i liczne rany na błękitnej skórze. Stwór miał około sześć metrów wysokości i był bardzo masywnie zbudowany. W lewej łapie trzymał coś na podobieństwo tasaka. Wiedziałem, że wielu już zginęło z jego ręki. Inne bestie najwidoczniej bały się go, był królem i władcą tego przeklętego teatru. Teatru nasiąkniętego śmiercią. 
   Kurczowo zacisnąłem dłonie na rękojeści miecza, gotów rozprawić się z bestią. Stwór jednak zamachnął się i uderzył tasakiem i ziemię. Niepewny jego ruchu, rozejrzałem się dookoła. Nic się nie stało, więc bardzej pewnie siebie zrobiłem krok do przodu. Ziemia pod moimi stopami rozstąpiła się, w ostatniej chwili zdołałem złapać się konaru pobliskiego drzewa. Nie spadłem, chociaż było blisko. Zebrałem w sobie siły i podciągnąłem się, opierając nogami o ścianę przepaści. Moja noga zapiekła, syknąłem więc cicho. Mimo to po chwili gotów byłem do walki. 
   Mimo długiej potyczki, nie zdołałem w żaden sposób zranić władcy lasu. A on jednym ruchem łapy odrzucił mnie w stronę wielkiej skały. Uderzyłem plecami o kamień. Wrzasnąłem głośno, a obraz przed moimi oczyma stał się ciemny i zamazany. Widziałem jedynie to, że stwór podchodzi do mnie i chce się zamachnąć. To oznaczało moją śmierć. Moje życie i tak nie miało sensu. Jeśli nie poradziłem sobie z nim, nie udałoby mi się uratować Hinatę. Jaki jest więc sens życia...?




-Sasuke, przestań - powiedziała granatowowłosa dziewczynka, wskakując na kamień. Jej biała sukienka powiewała na wietrze. 
- Ale ja nic nie robię! - odpowiedział uśmiechnięty chłopczyk, chowając ręce za plecami.
- No, wcale nic nie robisz! - rzuciła dziewczynka, oskarżycielskim głosem, wskazując palcem na chłopczyka. - Sasuke, za często kłamiesz. Przecież Ty mnie bijesz. Mógłbyś odłożyć gałązki? 
- Hinata... - mruknął Sasuke niezadowolony, rzucając gałązki w pole. - Psujesz mi zabawę. 
- Sasuke, robisz mi krzywdę. To nieładnie. 
- Przepraszam - mruknął Sasuke cicho. - Już nie będę.
- No dobrze, to co? Może pobawimy się w chowanego?
- Dobrze, ja liczę - uśmiechnął się. Podbiegł do kamienia i zaczął głośno liczyć. Usłyszał jak dziewczyna szybko ucieka. Zaśmiał się szyderczo.
- Nie masz szans - mruknął.
Gdy doliczył do dwudziestu, rozejrzał się dookoła. Nie zobaczył nigdzie swojej przyjaciółki, zaczął więc nawoływać ją. Od dłuższego czasu nie dala znaku, że go słyszy. Wiedział, że niebawem nadejdzie zmrok, zapłakał więc. Podbiegł nad staw.
- Hinata! - krzyknął ochrypłym głosem. Podszedł bliżej, wszedł na stary most i wbił nogi w stare drewno. - HINATA!
Nagle deski połamały się, a młody Sasuke wpadł do mułu. Woda powoli wpływała do jego płuc, malec miał ochotę krzyknąć, jednak nie mógł. Chciał zapłakać, lecz nie mógł. Rozpaczliwie machał nogami i wolną ręką, drugą zatykając swoją buzię. Nagle poczuł, że czyjeś ręce chwytają go w pasie. Po chwili byli na brzegu. Sasuke niepewnie otworzył oczy i obrócił twarz. Obok niego leżała nieprzytomna Hinata.
- Hina...ta - mruknął zdziwiony. - Hinata! - rzucił się w jej stronę i obrócił na plecy. - Żyj, żyj! - zapłakał.- Proszę, żyj! 
- Żyję - powiedziała z uśmiechem, jednak jej głos był słaby, a oczy zamglone.
- Wszystko w porządku? Co ty w ogóle zrobiłaś?
- Pomogłam przyjacielowi - powiedziała cicho. - Jeśli zrobiłam coś złego, przepraszam. Tak w ogóle, Sasuke, jest już wieczór, prawda? Więc powinniśmy się zbierać. Bo będą nas szukać. 
- Hinata, głupku, nie musiałaś. Sama przecież ledwo żyjesz, ledwo oddychasz.
- Nie mogę pozwolić na to, bo mojemu przyjacielowi stało się coś złego. 
- Ale ty nie umiesz pływać! 
- Wiem. Ale będę walczyć z moimi słabościami, bo chcę ci pomóc, Sasuke. Bo jesteśmy przyjaciółmi...

   

  Uśmiechnięta twarz, smutne oczy. Tak, teraz moja kolej. Teraz ja muszę walczyć ze słabościami by jej pomóc. Otworzyłem oczy i zobaczyłem stwora stojącego nade mną. Już chciał się zamachnąć, jednak, nie wiem w jaki sposób to zrobiłem, zacząłem wstawać. W dość szybkom tempie. Zacisnąłem dłonie na rękojeści, a następnie moje usta ponownie zaczęły się poruszać. 
- Endriandar - usłyszałem. Początkowo przeraziłem się, jednak gdy zobaczyłem, że mój miecz zaczyna się świecić, posłusznie powtórzyłem po sobie, mocniej, donośniej - Endriandar
  Wtem ostrze mojego miecza zmieniło się w błękitny płomień. Ogarnięty jakimś dziwnym uczuciem, rzuciłem się na stwora, mordując z zimną krwią. Czułem tryumf, mogąc stać w porozrywanych flakach bestii. Mogąc zanurzyć stopy w jego krwi. Odwróciłem twarz. Prawie świt. 
   Natychmiast rzuciłem się biegiem w wybranym celu. Nie przeszkadzała mi nawet zraniona noga i poobijane ciało.  Biegłem, nie zważając na przeszkody. Mój miecz wrócił do normy. Czy to właśnie takie mam umiejętności? Zamiana miecza w błękitny ogień. W takim razie o co chodzi ze słowem "Endriandar"? Czy to przebudzenie mocy? A może zwykłe zaklęcie, które znam podświadomie? Nie wiem. Nie jest to teraz ważne. Gdy dotrę do Uczonych, zapytam ich o to. Teraz jestem dumnie skąpany w krwi króla lasu. 
   W oddali zobaczyłem kamienną bramę. Uśmiechnąłem się zwycięsko. Udało mi się. Mam jeszcze trochę czasu. Muszę zdążyć. Przyspieszyłem. Moje nogi poruszały się tak szybko, jak jeszcze nigdy. Wiem, że mam czas, póki brama nie zawali się o świcie. Jeszcze stoi, jeszcze mam czas. Przechyliłem korpus do przodu, zwiększając prędkość, gdy nagle ujrzałem, że brama chwieje się. Zamknąłem oczy i wyobraziłem sobie, że tam na końcu stoi Hinata. Robię to dla niej, więc zdążę. Dla niej.
   Otworzyłem oczy i rzuciłem się na bramę. Gdy tylko ją przekroczyłem, runęła.

   ***

Tak, jest druga część. W końcu. Myślę, że ten mój fanfick będzie niezłą sagą. Mam mas pomysłów, które pragnę tu upchnąć. Całe szczęście z moją nieszczęsną ręką jest lepiej. 
Przewiduję jeszcze około 2 części, ale nigdy nic nie wiadomo.~

środa, 11 kwietnia 2012

Fullmetal Streetboys część 1

Notka: To takie trochę przeniesienie FMA w czasy dzisiejsze :3 Informuje o tym żebyście nie łapali sie potem za głowę i wydawali tylko "WTF?"

 - Mamoooo - zawołało dziecko o blond włosach - Kiedy będę miał siostrzyczkę?
- Głupku - zawołała jego przyjaciółka, Winry - nie wiesz czy to siostra, czy brat.
- Zamknij się kujonko - zawołał - Co ty tam możesz wiedzieć.
- Psst - uciszyła ich Trisha Elric - Nie kłóćcie się. On, ona, co za różnica? Obydwa są formą życia. Obydwa są czymś żywym i pięknym. Kompletnym i niekompletnym zarazem.
Edward (bo tak nazywał się ów blondyn, w wieku coś koło trzech lat) obrócił się na pięcie i powędrował do kuchni.
- Nie rozumiem tego paplania - zdenerwował się - Nie chce mieć brata. Ja ci nie wystarczam?
- Edwardzie...
- Dlaczego ci nie wystarczam? Jestem grzeczny.
- To nie tak...
- KOCHANIE! - zawołał z drzwi wejściowych wysoki blondyn w okularach - JUŻ JESTEM!
- O, idealnie na obiad - zawołała, wykręcając się od odpowiedzi - Dzisiaj jemy kurczaka. Winry zostaniesz z nami na obiad?
- Jeśli mogę, to bardzo chętnie.
Winry była raczej małomówna. "Nic dziwnego, też bym zamknęła się w sobie po takiej tragedii" - zawsze powtarzała jej babcia, Pinako Rockbell. Co to za tragedia? Otóż kilka lat temu jej rodzice zmarli na wojnie. Zostali tam wysłani jako lekarze, ale już nie wrócili. Od tamtego czasu jej opiekunem jest babcia.
- Smacznego - zawołała Trisha, przerywając ciszę - oby wam smakowało
Wszyscy jedli w ciszy. Po skończonym posiłku Trisha wstała, po czym powoli udała się w stronę syna.
- Przed obiadem zapytałeś - zaczęła mówić - czy mi nie wystarczasz.
- mhm - przypomniał sobie o pytaniu - przepraszam.
- Nie ma za co przepraszać. Jest cię wręcz za dużo. Prawdopodobnie nic by mi nie było gdybym nigdy cię nie urodziła.
- Mamo? - Edwardowi łzy napłynęły do oczu - dlaczego mówisz takie straszne rzeczy? Kochamy się..
- Też cie kochałam... Ale ty mnie zabiłeś. Zasługujesz tylko na wieczne cierpienie - uderzyła syna z całej siły. Edward spadł z krzesła i zaczął krwawić - DLACZEGO PO PROSTU NIE UMRZESZ?
- Mamo.. -  Rozpłakał się - Winry..Tato... pomóżcie mi....
- DLACZEGO NIE UMRZESZ? JESTEŚ UTRAPIENIEM. JESTEŚ  PO PROSTU NIEPOTRZEBNY! PRZEZ CIEBIE UMIERAM. NOC, W NOC!
Trisha rozpłakała się krwią. Jej twarz zaczęła pękać uwalniając strumienie czerwonej mazi.
- UMIERAJ - sięgnęła po leżący nieopodal nóż kuchenny - PO PROSTU ZNIKAJ!
Trafiła go w nogę. Sięgnęła drugi nóż i trafiła go w rękę, po czym jej twarz doszczętnie zmyła się z czaszki.
- Bileciki do kontroli - poprosił konduktor - Bileciki?
Edward wybudził się ze snu. Od wielu dni nie potrafił się wyspać. Ciągle dręczył go sen o matce która na łożu śmierci pozbawia go kończyn. Przecież to było takie różne od rzeczywistości. Prawdziwa historia o śmieci Trishy była dłuższa i zdecydowanie bardziej smutna. Darzyła syna miłością do dnia swojej śmierci..
- Edziu - zawołał młodszy brat - dojechaliśmy prawie, zbieraj się
- Pociąg Interegion Amestris - Lior - Wydarł się przez głośniki konduktor - dojechał właśnie do ostatniej stacji.
- Edziu to o nas - Powiedział Alphonse - Idziemy?
- No raczej - wydobył się z siedzenia - Ciekawe czemu kazali nam odwiedzić taki zapyziałe miasto jak Lior...
 Obydwoje wyszli z pociągu i poczuli zapachy nadchodzącej wiosny. Był rok 2009. Obydwoje mieli się wtedy w dobrym zdrowiu, żyli jak normalni chłopcy. Im oczom ukazało się małe miasteczko. Raz na jakiś czas po dziurawej drodze przejeżdżały jakieś auta.
- Kuźwa - zawołał Edward - ale dziura.
Obydwoje udali się w stronę kawiarenki.
- I trzeciego dnia Leto sprawił że ziemia zaczęła być.. - głos w radiu czytał najprawdopodobniej jakąś księgę religijną.
- Stary, co to za cholerstwo? - Zapytał Edward
- Jesteście tutaj chyba nowi - Powiedział starzec zza lady - jeśli nie słyszeliście o Bogu Leto
- Tia.. - odpowiedział bez entuzjazmu
- A kim wy jesteście?
- Alchemikami
- Pff - wybuchnął śmiechem - Nie jesteście za starzy na takie bajdy?
- "Pff"? A w nos dziadu chcesz?
- Braciszku! - Alphonse zaczął tłumaczyć na czym polega ich dar - Otóż alchemia skupia się na trzech punktach: Zrozumienie, rozkład i ponowna synteza. Trzeba zrobić wszystko po kolei, a średnio jeden na dwa miliardy osób opanowało "zrozumienie", a tylko jedna dziesiąta chce to rozwijać, co też bardzo rzadko się udaje.
- Hm? I co? Robicie kamienie filozoficzne, warzycie złoto, te sprawy?
- Heh - Edward udawał zainteresowanego - to trochę inny rodzaj alchemii niż ten który znamy z filmów. Nie możemy wskrzeszać ludzi czy coś w tym stylu. Nasza "magia" ogranicza się do naprawiania przedmiotów.
- Wasi rodzice się o was nie martwią?
- Właściwie to od kilku lat żyjemy sami. Dostajemy mnóstwo kasy.
- Matka zabiegana, ojciec zabiegany?
- Nieee, oni nie żyją. Pieniądze dostajemy od rządu, za bycie szczurami doświadczalnymi - zaśmiał się z całych sił - nie wyglądali normalnie jak zobaczyli że możemy naprawić rozwalone rzeczy.
- Hmm ciekawe. Może mała demonstracja? - Widać było że dziadziuś zza lady traktował to raczej jak dziecinne mrzonki.
- Masz Dziadziuś coś popsutego?
Podał im stare radio z zaciekawioną miną.
- Gotowy Al?
- Jasne
Złożyli ręce z namalowanymi kręgami, jak w geście modlitwy i dotknęli nimi radia, które raz, dwa odzyskało stary kształt. Ów dziadziuś zza lady wydał tylko jęk.
- łał - powiedział trochę później - wy faktycznie nie pieprzyliście od rzeczy.
Edward podziękował i bez słowa odszedł od barku. Powoli zbliżała się noc, było już zupełnie ciemno.
- Al? Czy my zarezerwowaliśmy jakiś hotel?
- Nie
- Motel?
- Nie
- JAKIKOLWIEK NOCLEG?
- hm... No nie..
- HEJ TAM - zawołał młody człowiek z oddali - PODEJDŹCIE NA CHWILKĘ!
Bracia spojrzeli na siebie niepokojącym wzrokiem. Podeszli do mężczyzny, który tylko szybkim ruchem uderzył Alphonsa w głowę. Z czoła poleciał mu strumień krwi. Edward zaczął uciekać.
- Wracaj tu sukinsynu - Wołał za nim - Twoje porąbane zdolności będą przydatne.
Edwardowi kończyły się siły. Bał się. Wiedział że jeśli nie uda mu się uciec, prawdopodobnie obaj zginą
KONIEC CZĘŚCI I

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Mirai Nikki - First Game cz.1


Notka autora: Jest to moja alternatywna wersja zakończenia pierwszej gry o przetrwanie z Mirai Nikki. Życzę miłego czytania i mam nadzieje, że spędzicie miło czas z moimi Fanficami.


- Yuki. Pozwól mi się nim zająć - W jej oczach jeszcze nie widziałem szaleństwa, ale wiedziałem, że to może się za chwilę zacząć. Widziałem już kiedyś te oczy. Pełne manii i chęci zabijania, aczkolwiek wydawały się zupełnie puste. Bałem się ich, lecz wiedziałem, że były moją jedyną ucieczką. - Kocham cię Yuki.
- Ja ciebie też Yuno - powiedziałem dusząc w sobie przerażenie. "To zaraz się zacznie" - powtarzałem w myślach.
- Haha, ptaszynki nic nie poradzicie sobie z moim pamiętnikiem słabości. Znam wszystkie wasze słabe punkty. - Trzynasty nie był raczej typem inteligenta, jego akcje często były przewidywalne. Nie wiem w ogóle jaki Deus miał cel w dodawaniu go do gry, tylko skracało to jego czas do załamania się czasoprzestrzeni.
W tej właśnie chwilii Yuno rzuciła się na niego wyciągając zza pasa długi nóż myśliwski. Biegła nieprzerwanie unikając gruzów zawalonego budynku i strzałów trzynastego. Kiedy znajdowała się około 2 metry od niego wybiła się z kamienia i pchnęła w jego kierunku nóż. On lekkim piruetem kopnął ją z obrotu pod żebra.
- YUNO!! - krzyknąłem kiedy wylądowała na ziemii i zaczeła się zwijać z bólu.
- Hahahahahaha - trzynasty wybuchł strasznym śmiechem - jesteście bezużyteczni.
Klęczałem w gruzach i nie wierzyłem, że Yuno poległa tak łatwo. Kiedy trzynasty się do mnie zbliżał sięgnąłem po moje lotki.
- Nawet o tym nie myśl - z krzywym uśmiechem powiedział trzynasty chowając swój telefon pod kamizelkę - Jak mówiłem. Znam
wszystkie wasze słabe punkty i muszę wam przyznać, że jesteście STRASZNIE słabi Hahahahaha!.
Nie wiedziałem zupełnie co zrobić. Było po mnie. "Mamo, Tato, Yuno... przepraszam jestem bezużyteczny" sądziłem, że to były moje ostatnie myśli. Nagle usłyszałem szum telefonu. Zmiana przyszłości! Nagle rzuciła mną potężna eksplozja.
- Jak zwykle gówniarzu muszę cię ratować - Dziewiąta stała na witrynie jedynej ocalałej ściany.
- Co do Kurwy!? - Trzynasty wstał trzymając się za lewą rękę, która była oderwana od łokcia w dół. - TO NIE TAK MIAŁO SIĘ STAĆ!
Ten mały szmaciarz miał pisany DEAD END! To ja mam zostać Bogi... - właśnie w tym momencie strzał dziewiątej zatrzymał jego wypowiedź rozrywając mu pół twarzy. Na jego telefonie widniał DEAD END. Powoli wstałem i rozejrzałem się dookoła. Z Domu Gasai została tylko wschodnia ściana i gruzy leżące dookoła. A wśród nich leżąca Yuno. Trzynasty naprawdę był idiotą wlatując do tego
domu rzucając dookoła niezliczoną ilość granatów. Tego można było się spodziewać po byłym żołnierzu.
- Dziewiąta... Dlaczego nas uratowałaś? Przecież już nie jesteśmy sojusznikami. Zostaliśmy tylko My i Jedenasty.
- Właśnie o tego Jedenastego mi chodzi - powiedziała dziewiąta z lekkim uśmieszkiem - Nie zabijemy go w pojedynkę.
- Masz rację, ale co potem? skąd mam pewność, że nie zabijesz nas zaraz po Jedenastym?
- Zaryzykuj. - powiedziała znów ukazując swoje bielutkie ząbki
- Yuki... zgódź się, potem zabije ją dla ciebie. - Usłyszałem słabiutki głos Yuno. Popatrzyłem w tamtym kierunku. Gasai szła utykając na prawą nogę, cała obszarpana. Trzymając wciąż zawzięcie w prawej ręce nóż. Jej ubranie było praktycznie zupełnie w strzępach. Zniszczona bluzka ukazywała jej lewą pierś i grubego siniaka pod żebrem.
- Dobrze. Ale potem nie zdziw się, gdy przy twoim sercu znajdzie się wbita Kosa. - Powiedziałem twardym głosem, choć wiedziałem, że chyba nie byłbym w stanie czegoś takiego zrobić.
- Hehe dzieciaku od kiedy jesteś taki przerażający? - Zapytała retorycznie dziewiąta.

------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Staliśmy przed ogromnym wieżowcem. Wiedzieliśmy, że tam znajduje się jedenasty. O jego pamiętniku dowiedzieliśmy się, kiedy zabiliśmy Ósmą. Używał jej serwera, aby stworzyć inne pamiętniki. Jego Telefon miał możliwość wglądu na przyszłości innych. A raczej to, co znajdowało się w Telefonach innych użytkowników.
- Yuno jesteś gotowa?
- Tak Yuki. Kocham cię!
- Ja ciebie też. - pocałowałem ją i przeładowałem broń.
- Dobra ptaszki. Czas na małe "Bum!" - Powiedziała dziewiąta trzymając w prawej ręcę detonator.
Nagle BUM!. Drzwi wyleciały w powierze. Tuż zanim stała chmara ochroniarzy mierząca w naszą stronę z bronii. Spodziewaliśmy się tego. Jedenasty doskonale wiedział co zamierzamy zrobić. Jego pamiętnik był za potężny. Zaczęła się strzelanina. Pierwszą serią rozprułem trzech z prawej strony. Pierwszy raz zabijałem z taką łatwością. Nie wiedziałem, że jestem do tego zdolny. Dziewiąta pozbyła się reszty, która nie zdążyła schować się przed jej granatem. Yuno ze swoją kataną dostała się za filary i zarżnęła pozostałych. Ona do zabijania była przyzwyczajona.
- Szybko winda! Zanim przylecą posiłki!
Winda zatrzymała się na 11 piętrze dwunastopiętrowego budynku. Usłyszeliśmy strzały. Czekali na nas. Całe szczęście spodziewaliśmy się tego i kiedy winda jechała na górę, wyszliśmy przez właz awaryjny. Wdrapaliśmy się na dwunaste piętro i nacisnąłem przycisk awaryjnego otwierania przy drzwiach windy na 12 piętrze. Nagle usłyszeliśmy szum telefonu. Przyszłość zmieniła się! Kiedy drzwi otworzyły się, padły strzały. To grupka straży, która zdążyła z polecenia jedenastego wyjść na dwunaste piętro. Dziewiąta rzuciła w ich kierunku granat błyskowy. Kiedy usłyszeliśmy wybuch rzuciliśmy się przez drzwi i zabiliśmy przeciwników. Byliśmy blisko. Musieliśmy decyzje podejmować szybko, aby Jedenasty nie mógł ich przewidzieć.
- haha! już jesteśmy blisko! Dorwiemy tego skurwiela. Jednak nie jest taki potężny jak się wyd... - właśnie w tej chwili wraz z szumem pamiętnika, strzał colta przeszył bok Dziewiątej. Upadła na ziemie brocząc krwią z otwartymi szeroko oczami. Żyła, ale w każdej chwili mogła się wykrwawić. Naprzeciwko nas stał jedenasty otoczony przez straże, trzymając srebrnego colta w ręku.
- Dzieciaki. W końcu się spotykamy. Miło, że to wy przychodzicie do mnie. Nie musiałem nawet was szukać. To wy przyszliście do mnie. Ułatwiliście mi robotę - Uśmiechnął się jedenasty. Człowiek targnięty już starością. Łysina, zmarszczki i okulary nadawały mu poważnego wyglądu. Yuno chwyciła mnie za rękę i rzuciła mną za osłonę, a sama wyrwała z pasa dziewiątej granat i rzuciła nim w kierunku Starca. Znów usłyszałem szum pamiętnika. Smuga śwwatła rozświetliła coś co znjdywało się pomiędzy nami a przeciwnikami.
- SZYBA! - Krzyknąłem co sił w płucach. Ta szyba była tak czysta i wypolerowana, że nie dało się jej zauważyć, aczkolwiek była to szyba pancerna. Granat odbił się od niej i wybuchł rzucając nami o ścianę. Straciliśmy przytomność...

Koniec części 1.

Naruto Fanfick By Access

  Westchnąłem cicho, próbując skupić się na zadaniu. Szybko przerzuciłem żarcie dla koni przez płot. Obleśne, ale piękne stworzenia. Chętnie przejechałbym się na takim, jednak ja, zwykły giermek, mogę tylko o tym pomarzyć. Oczywiście, że jeździłem konno, ale tylko z moim panem, Orochimaru. Ale w sumie, to i tak bym daleko nie pojechał - cholernie bolą mnie plecy. Oczywiście omijam fakt, że jest już późny wieczór.
  Odwróciłem się i ruszyłem w stronę zamku. Tak, mój pan, Orochimaru, mieszka w nim. Jest wysoko postawionym zarządcą i zaufanym doradcą królowej Tsunade, tak więc ta pozwoliła mu u siebie mieszkać. Ja nie mieszkam w zamku, jednak ze względu na potrzeby mojego pana, bywam tam często. Ja mieszkam w domku dla służby, który mieści się na tyłach budynku. Mógłbym powiedzieć, że jest tam nawet przytulnie, ale kogo ja chcę oszukać? Tak, jestem Sasuke. Moi rodzice oddali mnie Orochimaru gdy miałem dziesięć lat. Od tamtej pory nie rozmawiałem z nimi. 
  Orochimaru utrzymuje mnie, to chyba dobra cena za to, że usługuję mu jak głupi.
  Szybkim ruchem ręki otworzyłem drzwi do domku dla służby. Do moich nozdrzy uderzył zapach świeżego chleba.
- Mmm... - mruknęłam, uśmiechając się. Odpowiedział mi donośny śmiech w duecie z szaleńczym chichotem.
- To nie dla ciebie, Sasuke - rzucił Jiraya. Swoje długie, białe włosy związał z tyłu. Ubranie jego było podarte i brudne, całe w mące. Podobnie jak jego uśmiechnięta twarz. 
- Czemu? - zapytałem, podchodząc do pieca i spoglądając na prawie upieczone pieczywo.  - Jakaś specjalna okazja?
- Tak, księżniczka prosi o świeże pieczywo na kolację. - rzuciła cicho długowłosa, fiołkowooka dziewczyna. Była to moja jedyna przyjaciółka, Hinata.
- Zacnie, jednak nie podoba mi się to, jak nas wykorzystują - mruknąłem, odwracając się. Przebiegłem wzrokiem po kuchni, szukając czegoś, czegokolwiek, do jedzenia. Po chwili złapałem leżące na blacie jabłko. Szybko zniknęło w moich ustach. Hinata zaśmiała się głośno.
- Co cię tak bawi? - zapytałem niewyraźnie. Zdaję sobie sprawę z tego, że mogło to zabrzmieć śmiesznie, ale żeby aż tak? Hinata złapała się za brzuch, i obstawiam, że gdyby nie to, że podłoga była brudna jak diabli, to już by leżała na niej i turlała się. - No weź! - jęknąłem, a kawałek owocu wypadł z moich ust. Hinata prychnęła głośno.
- Dobra, odsuń się, wyjmuję chleb - oznajmił nagle mężczyzna, podchodząc do mnie i odsuwając mnie jednym ruchem ręki. Jak zawsze byłem zdziwiony, skąd ten stary dziad ma w sobie tyle siły.
  Po chwili na blacie, na tacy, leżały trzy bochenki chleba i kilka bułek. Pachniało pięknie.
- I księżniczka zje to wszystko? - zapytałem, oblizując ślinkę. - Bo jak nie, to chętnie jej pomogę.
- Skoro jesteś taki skory do pomocy, to może jej to zaniesiesz? - zapytała Hinata, trącając mnie w bok.
- Nie! - warknąłem, odsuwając się od niej. - Nie pójdę do niej!
- Czemu?
- Ona jest dziwna. Poza tym ja służę tylko i wyłącznie Orochimaru.
- Jaki wierny! - Zaśmiała się Hinata. - Dobrze, że nie chcesz zdradzić swojego pana, służąc komuś innemu, ale ja i tak tego sama nie doniosę!
- Dobrze, zaniesiemy jej to.
- Ale ja muszę pozmywać, Sasuke-kun! Zaniesiesz jej to sam! - fuknęła, grożąc mi palcem.
   Po kilku minutach byłem już w drodze do księżniczki. Nie ma to jak zanosić żarcie nadąsanej gęsi, która i tak wyrzuci połowę z tego ,co jej przyniosę. Ma gdzieś to, że służba cierpi głód. Może nie aż taki śmiertelny, ale głód.
  Trzymając w ręku tacę, przygotowaną przez Hinatę, zapukałem delikatnie do drzwi jej komnaty.
- Proszę! - Usłyszałem. Niepewnie nacisnąłem klamkę i wszedłem do środka. Na mój widok księżniczka zaśmiała się cicho. - Przyniosłem kolację, pani - powiedziałem szybko, próbując ukryć złość i irytację.
- Postaw ją tu - powiedziała, pokazując na stolik nocny. Westchnąłem, podchodząc.
- Smacznego - powiedziałem, odwracając się szybko. Mruknęła coś niezrozumiale, lecz nie zwróciłem na to większej uwagi. Niech się fuczy, ile chce.
  Niemal pobiegłam do domku dla służby, w którym jest mi dane mieszkać i żyć. Byłem już nieco zmęczony, ponieważ komnata księżniczki mieści się w lewym skrzydle zamku, a sam domek dla "nas" jest na tyłach. Ponownie przemierzyłem dziesiątki korytarzy i tysiące schodów.
 Złapałem powietrze w płuca, czując, że zaraz mi pękną! Stopy odmawiały mi posłuszeństwa - jednak dzień giermka, bądź, jak kto woli, chłopca na posyłki, jest strasznie męczące! Po prostu czułem, jak energia wypływa ze mnie. I nagle usłyszałem trzask, jakby rozbitej szyby. I krzyk. Piskliwy krzyk kobiety. I wtem zobaczyłem dwójkę czarnych ludzi, po których spływał cień, a ich nieuformowane po ludzku kończyny trzymały jakąś kobietę w łapach. Jakąś kobietę...
- HINATA! - wrzasnąłem, zaczynając rozglądać się za jakąkolwiek bronią. W końcu, to moja przyjaciółka, moim obowiązkiem jest ochrona jej!
   Po kilku sekundach, w tej chwili trwających dla mnie dziesięć lat, znalazłem jakiś pręt. Złapałem go i podbiegłem do istot, trzymających Hinatę. Zamachnąłem się i...
   Pręt nie uderzył w nic, ciała stworzeń rozpłynęły się, trzymając jednak Hinatę.

  To nic, to nic. Po prostu spróbuję jeszcze raz - myślałem. Tracąc energię, namachałem się wielokrotnie, nie dotykając nawet czarnych istot. Co to, do licha ciężkiego, jest?
  Całe szczęście mój wcześniejszy wrzask obudził cały, zasypiający już zamek. Nadworni czarodzieje wystrzelili kilka kul światła, a ciemne stworzenia rozpłynęły się doszczętnie.  Ich ciała powoli zanikały w jasnych kulach nieokreślonej dla mnie substancji. Czarodzieje mówili, że to światło, jednak nie odpowiadało mi to. Światła przecież nie można skumulować w taki sposób...
  Wszyscy zaczęli wiwatować, cieszyć się, że Cienie odeszły. No tak. Nie zauważyli jednego, malutkiego szczegółu. Hinata zniknęła razem z nimi! 

                                                    
                               ▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬ஜ۩۞۩ஜ▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬


 Badała mnie swoim zimnym wzrokiem, chociaż z wyglądu była osobą ciepłą. Czułam ten chłód, którym drąży we mnie dziury, próbując osłabić asertywność. Powinna wiedzieć o tym, że się nie poddam.
- Powtarzam, że musimy...
- Nic nie musimy - przerwała mi. - Hinata była tylko służącą, jedną z wielu, nie była ważna dla mnie. Nie musimy jej uwalniać.
- Ale my nawet nie wiemy gdzie ona jest! - Krzyknąłem, wstając z klęczek. Królowa Tsunade spojrzała na mnie surowo.
- Sasuke, zachowuj się - upomniał mnie stojący obok niej , wierny sługa, Orochimaru. Kiwnąłem głową, jednak nie ukłoniłem się.
- Sądzę, że powinnaś, pani, wysłać chociażby grupę zwiadowczą.
- Nie wiem tylko po "co"?
- Uważam, że straciłabyś w oczach mieszczan, jeśli odmówiłabyś pomocy służce, której grozi... śmierć... - powiedziałem, próbując uspokoić nerwy.
- Orochimaru, twój służący jest niewychowany, zadziorny. Potrzebny jest?
- Pani, to mój osobisty sługa.
- Opowiedz mi o nim - powiedziała, patrząc na mnie jak na płat sukna, z którego krawcowa miałaby uszyć jej suknię. Ruchem ręki nakazała mi obrócić się. Uczyniłem to.
- Ma szesnaście lat, rodu Uchiha. Posłuszny, bardzo oddany i wierny.
- Walczyć umie?
- Bardzo dobrze. Jest jednym z moich najlepszych ochroniarzy. No i mogę dodać, że jest oczytany. Nie wiem skąd, ale ten chłopak umie czytać i pisać.
- Taki śmieć jak on? - prychnęła, a ja zacisnąłem pieści. Istotnie, umiem czytać i pisać. Czy to dziwne? Umiałem to od kiedy pamiętam. Tak samo walka wręcz. Nigdy nie wdrążałem się w techniki walki, a raczej one we mnie. To przejmowało nade mną kontrolę, a ja poddawałem się pasji. Morderca. Jestem mordercą z rozkazu. Więc czy warte jest moje życie czegokolwiek?
- Tak, pani - odpowiedział mój pan, w ogóle nie przejmując się jej określeniem wobec mnie. Poczułem, że coś we mnie zawrzało. Jak oni mogli! Nie dość, że odmawiają mi pomocy mojej przyjaciółce, to jeszcze obrażają mnie i traktują jak jakiś tani przedmiot! Zdenerwowany odwróciłem się i wyszedłem z sali, mimo ich nawoływań. Straż mnie nie zatrzymała. Znają mnie. Wiedzą, że zacząłbym się szarpać i uciekłbym im. To i tak nie jest pierwszy raz, jak Tsunade wypytuje o mnie mojego pana.
   Idąc korytarzem, stąpając mocno nogami o posadzkę, mijając wielkie okna i wspaniała widoki, bogate witraże, myślałem o Hinacie. Jestem niezmiernie ciekawy, co się z nią dzieje. Martwię się o nią, kocham jak młodszą siostrę, mimo iż mamy po tyle samo wiosen. Niespodziewanie uderzyłem w coś. Straciłem równowagę, osoba, którą potrąciłem również. Szybko odepchnąłem jedną nogę i zacząłem spadać do przodu. Złapałem spadającą osobę za rękę i zatrzymałem się. Uśmiechnąłem się zwycięsko, wygrywając z grawitacją.
- Nieźle - skwitował mnie książę. Szybko puściłem jego dłoń i ukłoniłem się.
- Wybacz, panie. Nie byłem ostrożny.
- Sasuke, wstań - powiedział książę. Posłusznie wykonałem jego polecenie. Książę odgarną grzywkę z oczu. - Czyżby wczorajszy incydent? Co powiedziała królowa?
- Twa matka, książę, powiedziała, iż Hinata, którą uprowadziły te cieniostwory, nie była ważna dla niej. Była tylko jedną z wielu służek. Nie chce jej ratować.
- Jak to "nie chce"? Przecież każdy ze służby jest ważny. To jeden wielki krąg. Jeżeli jedno ogniwo zniknie, cały okrąg sypnie się. Spadnie, niczym gwiazdy. Spełniając marzenie naszych wrogów, królestwo upadnie. Cóż z tego, że to tylko Hinata? Skoro to jest aż Hinata!
- Podzielam twe zdanie, książę, jednak decydujący głos w tej sprawie, ma twa matka.
- Sasuke. Powiedz mi, jak długo się znamy? - Zapytał książę niespodziewanie. Podniosłem wzrok i spojrzałem w jego błękitne oczy i złotą czuprynę. Książę Naruto z rodu Uzumakich. Syn Tsunade Uzumaki, królowej królestwa Konohy. Ma kuzynkę, Ino z rodu Yamanakich. Jej ojciec jest bratem królowej, nazywa się Deidara Yamanaka i jest, stety lub niestety, wydziedziczony, dzięki czemu to pani Tsunade przejęła królestwo, czyniąc brata szlachetnym magnatem oraz pozwalając jego córce mieszkać w pałacu.
- Książę, znamy się od dzieciństwa - powiedziałem w końcu. To prawda. Książę i ja przyjaźniliśmy się jako dzieci. Czas między moimi obowiązkami służącego a jego lekcjami etykiety spędzaliśmy na zabawie. Jednak potem książę miał coraz więcej obowiązków. Zaczęła towarzyszyć mu straż, na każdym kroku. Nasze dobre kontakty urwały się. Przyjaźń jednak wciąż jest. A przynajmniej tak mi się wydaje. Ale to książę. Co ja mogę o nim wiedzieć?
- Więc wiesz, że nie pozwolę na to, by Hinacie coś się stało. Porozmawiam z matką. Posłuchaj... Przyjdź na naszą polanę gdy zmrok przykryję całą okolicę, a świetliki będą wyznaczać drogę w ciemności. Gdy w całym zamku zgasną światła, a słychać będzie tylko tupot strażników. Wymknę się z komnaty i powiem ci, co i jak.
- Czemu nie od razu?
- Ponieważ uważam, że królowa będzie zirytowana i lepiej nie wchodzić jej w drogę. A wiesz przecież, że - w tym miejscu książę uniósł palec wskazujący do góry i przymknął powieki, cytując swego nauczyciela etykiety - " członkowi rodziny królewskiej bliższe kontakty ze służbą są zabronione" oraz " wychodzenie poza mury zamku dla niedojrzałych członków rodziny królewskiej po zmroku, są zabronione".
- A co nie jest zabronione? - Spytałem, podnosząc jedną brew do góry. Książę uśmiechnął się szeroko.
- Nie wiem. Chyba życie. A to, że żyję w więzieniu obowiązków, to jest mały szczególik. - Powiedział książę wesoło. Kąciki moich ust również uniosły się do góry. Ile czasu minęło od kiedy spędziliśmy razem czas, niczym dzieci? Od... Czterech bądź pięciu wiosen. Więc dzisiejszej nocy dowiem się, czy mogę ratować Hinatę. Cholera. Czemu nie wcześniej? Przecież w tej właśnie chwili młoda dziewczyna może cierpieć katusze!
   Nie zauważyłem nawet kiedy książę odszedł już , stałem sam w szerokim korytarzu z szachownicą na podłodze. Westchnąłem głośno. Od kiedy Hinata znikła wraz z cieniostworami, jest jakoś pusto u smutno. Cholera. Tęsknię. Tęsknię jak cholera.
   Powoli ruszyłem do przodu. Wszystko mnie bolało, mimo, iż słońce było dopiero w zenicie, byłem senny. Chciałbym czasami być lekki, niczym piórko. By móc szybować z bezkresne przestworza. Być czystym, białym. Nieskazitelnym. Niczym anioł. Chciałbym być Aniołem Stróżem Hinaty. Nie opuściłbym jej nigdy, towarzyszył jej, podpowiadał. Służył Bogu i jej. Na zawsze. Gdybym miał ją ciągle przy sobie, nic by się nie stało. Jestem ciekaw, co się z nią dzieje...
- Chłopcze... Chłopcze! - Usłyszałem krzyk z bocznego korytarza. Z tego, co wiem, prowadził on do biblioteki. Stanąłem w miejscu. Zacząłem przysłuchiwać się temu głosu. - Chłopcze! Uspokój się! C-Chłopcze~! - Nagle dotarł do mnie dźwięk rozbitego szkła, a potem jakby jeden z regałów przewrócił się. Szybko sięgnąłem po miecz z pobliskiej zbroi i pobiegłem z stronę biblioteki. Chyba nie ja jeden. Echo w korytarzu mówiło mi, że kilkoro strażników również przygotowuje się do wyprawy do stolicy nauki. Jednak ja byłem pierwszy. I to ja jako pierwszy spostrzegłem masakrę w bibliotece. Poprzewracane regały, zniszczone księgi, pochodnie na podłodze, prowadzące ogniste nici do delikatnych storn antycznych ksiąg. I bibliotekarz, który stał na stola i z krzesłem w ręku próbował odsunąć od siebie ... Cieniostwora! Taki sam, który uprowadził Hinatę! Cholera jasna!
   Szybko zamachnąłem się, jednak, jak poprzednio, ostrze miecza przeszyło powietrze, a jego ciało zdematerializowało się tuż przed kawałem stali. Przekląłem głośno, ponownie próbując. Czarny człowiek, dookoła którego snuła się czarna mgła, odwrócił się w moją stronę. Jego czerwone oczy, które dopiero spostrzegłem, ociekały nienawiścią. Krwią. Ponowna próba i znowu nic.
- Cholera! - Krzyknąłem w końcu, a moje mięśnie piekły z bezsilności.
- On... On przed momentem był człowiekiem! - Powiedział bibliotekarz, odsuwając się i powoli odchodząc w stronę drzwi. - On był człowiekiem! Dosłownie chwilę temu!
- Cholera jasna, jakim człowiekiem? - Warknąłem.
- Po prostu człowiekiem! Z krwi i kości, takim ja ja, jak ty!
- Zamknij się i biegnij po pomoc- powiedziałem w końcu, po czym zająłem się stworem. Ostrze mojego miecza za każdym razem unikało jego ciała. Jakby metal odsuwał się od jego ciała, a jego ciało od klingi miecza. Mocniej złapałem rękojeść, zacisnąłem mocno zęby. To niemożliwe, by tych bestii nie można było pokonać! Musi być jakiś sposób!
- Tu jest! Tu! - Usłyszałem. Odwróciłem się i zobaczyłem kilku strażników i uczonych. Ucieszyłem się, przybyła więc ma pomoc. - Chłopcze uważaj! -Krzyknął jeden z uczonych dziadków. Mój wzrok powędrował z powrotem na cieniostwora. A on właśnie zamachnął się i włożył mi w klatkę piersiową swą dłoń. Krzyknąłem głucho, gdy jego zimna dłoń penetrowała moje serce. Czułem ból i nienawiść, a radość i nadzieja znikły niczym bańka mydlana, którymi uczeni bawią dzieciaki. Poczułem w ustach metalowy smak krwi. Nie widziałem nic wyraźnie, wszystko było zamazane. Tylko jego głos w głowie. Czyj głos? No jego, cieniostwora.
- Sasuke Uchiha -
powiedział z obrzydzeniem - Ja, w imię Najwyższego mego Pana, w ciemności pozbawiam Cię serca, uczuć, ciała. Pozwól, by ta chwila była końcem tego istnienia, a ponownym początkiem mego życia. Mortis będzie twoim wybawieniem. Mortis. Mortis. Mortis.
- Kim jest Mortis? - Zapytałem głośno. Cieniostwór zaśmiał się cicho.
- Mortis jest twoim wybawieniem.
-
Coś więcej?
- Nic. Wiesz tyle, ile powinieneś. Mortis. Mortis. Mortis... -
powtarzał w kółko. A moja głowa zaczęła wirować, żołądek zaczął podchodzić do gardła. Czułem, że unoszę się do góry, chociaż stałem na podłodze. Po chwili dotarła do mnie treść modlitwy cieniostwora. To moja dusza ulatywała z mego ciała. A ja nie mogłem nic zrobić. Nic, by ratować swoje życie. Czyżby to samo spotkało Hinatę?
- Porwaliście tu ostatnio jakąś kobietę? - Zapytałem z wysiłkiem.
- Tak. Byliśmy tu. Chciałeś nas powstrzymać. Niestety, nie udało ci się to. Nie dziwię się. Nie dotnie nas zwykły człowiek. Tylko ktoś rangi Mortis. Mortis...- Po co wam Hinata? - Zapytałem groźnie. Cieniostwór zaśmiał się głośno, a tym razem powiedział coś do wszystkich, nie tylko wewnątrz mojej głowy.
- Kobietę, którą wzięliśmy, jest potrzebna naszemu Panu. Nic więcej nie muszę mówić. Nie jesteście tego warci. Ludzie. Jesteście tylko śmieciami, którymi się żywimy. Niczym więcej. I do niczego innego nie jesteście potrzebni.
- Jak to? Nie powiesz mi co jest z Hinatą? - Warknąłem, mimo silnego bólu w klatce piersiowej. Czułem, że ten cieniostwór naprawdę chce mnie zabić. I zeżreć moją duszę. Więc co jest z młodą służką? Czy jej serce jeszcze bije? A czy jej dusza jest w jej ciele?
- Nie. Nie muszę ci nic mówić. Oprócz jednego faktu. Najbardziej sobie u mnie nagrabiłeś. Co powiesz na to, by zobaczyć śmierć tych tu? - Zapytał cieniostwór, wskazując głową na strażników i uczonych. Wytrzeszczyłem oczy, widząc jak ciemna istota podchodzi do każdego ze sparaliżowanych strachem mężczyzny i powoli wysysa jego duszę. Jeden ze strażników. Potem drugi. Trzeci. Czułem rosnącą we mnie wściekłość. Mimo silnych zawrotów głowy, bacznie przyglądałem się czynnościom cieniostwora. Może dostrzegę jakiś błąd, jakąś pomyłkę.Nagle jeden z uczonych osunął się na ziemię.
- Jeszcze tylko ty... - Powiedział Czarny Człowiek zwycięsko do ostatniego uczonego. Tamten tylko cofnął się. Kaptur, który miał na głowie, nie pozwalał mi nawet na zobaczenie jego twarzy. Mimo to chciałem go bronić. Tyle ludzi umarło na moich oczach. Cholera! A ja nic nie mogę zrobić!
- Ja, w imię Najwyższego mego Pana - Powiedział cieniostwór głośno, jakby i do mnie, i do uczonego.Zacisnąłem pięści -... w ciemności pozbawiam Cię serca, uczuć, ciała. - uczony zesztywniał, a cieniostwór uważnie penetrował jego serce. - Pozwól, by ta chwila była końcem tego istnienia, a ponownym początkiem mego... - Ryknąłem głośne "Nie!". Nie mogłem pozwolić, by ten uczony umarł! Czułem krew pulsującą w moich żyłach. Ta wściekłość kierowała mną. Jak zwierze rzuciłem się na cieniostwora.

- Obudź się, chłopcze. Powiadam ci, obudź się - usłyszałem delikatny głos. Kobiecy. Moje powieki były takie ciężkie, ręce odmawiały posłuszeństwa. Mruknąłem coś na usprawiedliwienie, poddając się.- Obudź się, bałwanie! - Krzyknęła nagle ów kobieta, zrzucając mnie z łoża. Szybko przebudziłem się.
- Witaj - powiedziałem, uciekając wzrokiem jej zabójczemu spojrzeniu.
- Witaj. Dziękuję za uratowanie mi życia - powiedziała kobieta, poprawiając łóżko. Spostrzegłem, że jestem w bogato zdobionej komnacie, a ta kobieta na pewno ma wysoki status.
- C-Co? Nie uratowałem ci życia - powiedziałem szybko.
- Nie pamiętasz?
- A co mam pamiętać?
- Twoją walkę z wysłannikiem Cienia.
- Z kim?
- Co jest ostatnią rzeczą, którą pamiętasz? - Zapytała kobieta, siadając obok mnie. Próbowałem się skupić, jednak to urocza kobieta, siedząca obok mnie, nie dawała mi żyć. Była piękna, a ja nigdy nie mogłem usiedzieć spokojnie przy pięknych damach. Ta miała długie, kasztanowe włosy i orzechowe oczy. Była ubrana w złoto-pomarańczową szatę bez jakichkolwiek ozdób. Po prostu cały materiał jest złoty, a w niektórych miejscach jest wyszywany pomarańczową nicią. Zdziwiłem się, ponieważ to była charakterystyczna szata uczonego.
- Ostanie co pamiętam, to rozmowa z księciem. Rozmawiałem z nim o pewnej sprawie...
- Nic więcej? Naprawdę nie pamiętasz nic więcej?
- N-Nie...
- Człowieku - dama uniosła się z ziemi i stanęła nade mną.- Walczyłeś z wysłannikiem Cienia! Wygrałeś z nim! To jest niemożliwe, by ktoś taki jak ty dokonał czegoś takiego! Oczywiście, rozumie, że możesz być przemęczony, oraz twoje rany, są bardzo głębokie... Ale naprawdę nie pamiętasz wczorajszego dnia?
- N-Nie... Chwila moment! Wczorajszego? Cholera jasna, spóźniłem się! - Wrzasnąłem, wstając z ziemi. Ze stołu złapałem swoją koszulę i założyłem ją szybko.
- Uważaj, opatrzyłam twoje rany. Nie ro...
- Co?
- Uważaj na szwy.
- Dobrze, pani - odpowiedziałem jej, a następnie zniknąłem w drzwiach.

piątek, 6 kwietnia 2012

Start

Startuje nowy dział Szafa-dla-otaku.blogspot.com
Od dzisiaj będą pojawiać się tutaj FanFicki napisane przez was jak i przez nas.

Jeśli chcesz pisać tutaj na stałe napisz w sprawie rekrutacji na GG: 24177765
Jeśli chcesz wysłać swojego pojedynczego fanficka, wyślij go na fafikozoom@gmail.com

Dozwolone prace:
Fanfick na temat dowolnego anime/dowolnej mangi
Opowiadanie Yuri
Opowiadanie Yaoi


Na prace czekamy 24/7

Pozdrawiamy
Ekipa Szafa Dla Otaku